Przeskocz do treści

wesoły pan fachowiec…

czas upływa, Frytce cierpliwość się kończy, a panu fachowcowi humor dopisuje…

osoby dramatu (komedii???): Frytka i pan fachowiec…

Frytka lekko wkurw….wkurzona, pan fachowiec – oaza spokoju na wzburzonej tafli oceanu….. uśmiechnięta oaza….



– a te płytki w łazience to tak zostaną?

– to znaczy?…

– no takie brudne….

– przetrę mopem…..



– miał pan być dziś, o 15-tej…..

– będę….

– ale jest 18-ta….



– kiedy pan skończy te roboty?….

– chciałbym w niedzielę….

– my też byśmy chciały….



gorący czas i to wcale nie z powodu upałów…

ostatnio Ahaja (http://www.tamaluga.wordpress.com/) zapytała Frytkę, czy ta żyje… no i okazuje się, że niby tak, ale jakby nie do końca … pomijając to wszystko, co zadziało się w międzyczasie: urodziny Aleksandra (który, choć mniejszy od Antoniego, to nazywany jest Wielkim), wyjazd Frytki do wnuków, rocznica związku z FBI, święta (i wizyta dzieci własnych oraz nabytych), przyjazd wnuków do Frytki, trzy tygodnie wyjęte z życiorysu przez ostre zapalenie górnych dróg oddechowych (test koronacyjny negatywny, o dziwo!) i inne takie, to ponad dwa tygodnie temu zmieniła się siedziba kancelarii… nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że w nowym lokalu ciągle trwa remont, bo się „pan fachowiec” nie wyrobił na czas… , a, że trzeba było opuścić dotychczasowe miejsce, to w ten oto sposób, pracuje Frytka wśród kładzionych płytek, szlifowanej gładzi, malowanych ścian, docinanych parapetów i wszechobecnego kurzu… ale, wbrew pozorom, nie to jest najgorsze, dla Frytki znaczy się… jeszcze w starej siedzibie podjęła się Frytka drugiego etatu (wiadomo, kasy nigdy za wiele…)… i tak, jak Fiona ze Shreka „za dnia pięknością, w nocy zaś potworem…” tak i Frytka, za dnia kierownik sekretariatu, po godzinach konserwator powierzchni płaskich…. to się nawet sprawdzało, kiedy wystarczyło raz czy dwa razy w tygodniu ogarnąć normalne biuro…. ale w remoncie nie wygląda to już tak różowo… „pan fachowiec” przychodzi codziennie po godzinach pracy biura i zostawia po sobie wszystko, prócz porządku, więc Frytka musi przychodzić, dla odmiany, przed godzinami pracy, żeby to ogarnąć, zanim przyjdą klienci…. poranny jogging przy tym, to ledwie zwykła przebieżka … potem, po takiej siłowni, piękność… eeee, znaczy pani z biura i normalne obowiązki, a że klienci chcą wszystko na już, to rzadko kiedy wychodzi Frytka o normalnej porze…. i w ten oto sposób, jej dzień pracy, wydłużył się do 10 -11 godzin, i kiedy w końcu dotrze Frytka do domu, to jest już tak zmęczona (i psychicznie, i fizycznie) że czasami, to już sama nie wie, czy i jak żyje…. na przykład, kilka dni temu, ugotowała sobie Frytka budyń… no i co w tym dziwnego? – zapytacie… ano to, że ugotowała go … na wodzie… i wcale nie dlatego, że miał być mniej kaloryczny…. albo, innego dnia, wyszła Frytka z Taco na spacer, tyle, że Frytka wyszła za drzwi, a Taco został w mieszkaniu, „trochę” zdziwiony… po tym stwierdziła Frytka, że chyba lepiej będzie, jak psina pomieszka u FBI, dopóki sytuacja się nie ustabilizuje (czyt. „pan fachowiec” nie skończy remontu….) … na co się, na razie, nie zanosi… więc (chrzanić to …) wybaczcie Frytce nieobecność, bo nawet pisanie z humorem średnio jej w tym czasie wychodzi….

dwaj panowie A pozdrawiają …

„dobry” wybór…

Na pewno mieliście w życiu takie przypadki, że musieliście dokonać szybkiego wyboru, jak najlepszego dla siebie w danej sytuacji…

na przykład, w markecie, jedziecie z pełnym wózkiem i już z daleka patrzycie, do której kasy stanąć … i szybko oceniacie, gdzie pójdzie najszybciej, znajdujecie taką, przyspieszacie, slalomem wymijacie kilku innych kupujących, docieracie na miejsce, wyciągacie na taśmę wszystkie zakupy i … już za chwilę okazuje się, że właśnie przy tej kasie znajdzie się klient, który albo właśnie wnosi reklamację i potrzebne jest wezwanie samego kierownika zmiany, co by zatwierdził swoją magiczną kartą zwrot towaru, albo pół towarów innego klienta nie ma kodu kreskowego i uczynna kasjerka biega po sklepie w poszukiwaniu tychże, a wy stoicie wkurw…. wkurzeni i z głupią miną patrzycie, jak klienci, których tak radośnie wyminęliście w wyścigu, właśnie wychodzą zadowoleni ze sklepu….

albo na stacji benzynowej, podjeżdżacie i widzicie: przy jednym dystrybutorze stoi klient i właśnie tankuje, a przy drugim stoi puste auto, znaczy się, domniemanie jest, że kierowca już wnosi w kasie opłatę, więc, oczywiście, ustawiacie się za pustym autem… i co?… ano, jakżeby inaczej, okazuje się, że tenże kierowca, po pierwsze, czeka, aż mu pani z obsługi przygotuje hot-dogi dla sześcioosobowej rodziny, po drugie, kiedy już dotrze do auta, to stwierdza, że szyby ma brudne, w związku z czym, nie spiesząc się (nie ważne, że hot-dogi stygną), bierze się za ich mycie… a wy? no cóż, stoicie i bezradnie czekacie na swoją kolej, gdyż i ponieważ, za wami ustawiła się już kolejeczka, skutecznie blokując wam jakikolwiek manewr autem… a przy pierwszym dystrybutorze, kierowca już dawno zatankował i zdążył odjechać, i już kolejny leje paliwo ….

no to wczoraj Frytka też stanęła przed trudnym wyborem… jako, że ostatnio żyje na dwa domy, to co kilka dni wędruje ze swoim FBI-ajem i z torbami, z miejsca na miejsce… tu musi Frytka nadmienić, że FBI to taka złota rączka, i czasami łapie jakieś fuchy, i tak się też stało w ten weekend, w związku z czym, wiózł tym razem ze sobą tzw. robocze ciuchy… no i wczoraj właśnie, nadejszła ta chwila, że trzeba było wziąć torby i wynieść do samochodu… toreb było trzy, a Frytka otrzymała prawo wyboru jednej z nich do niesienia… prościzna – pomyślała Frytka, gdyż, he he he, dwie z nich sama zapakowała i wiedziała, że trochę ważą, a w trzeciej, niepozornej reklamóweczce z biedry, były rzeczone ciuchy FBI-aja … wybór był oczywisty… chwyciła więc Frytka uszy reklamówki i… co jest?! – zdziwiła się mocno, bowiem reklamówka jakby prawie wcale nie drgnęła… co jest w tej torbie? – zapytała FBI-aja… młotek, przecinak i małe kowadełko – odparł tenże bez mrugnięcia okiem i szybko ewakuował się z pozostałymi torbami na z góry upatrzone pozycje…

serio??!!….

rozmiar ma znaczenie….

na fejsiku znajomy poruszył dziś temat podatku od „małpek”… że rząd (***** ***), chcąc uchronić obywateli swych od picia przed śniadaniem, podniósł cenę wysokoprocentowych alkoholi o objętości mniejszej niż 300 ml … o święta naiwności… przecież nie z tym narodem takie rzeczy … bo naród, i owszem, małpki przestał kupować, ale za to przerzucił się na półlitrówki bo, skoro miał do wyboru 200 ml za 16 zł i 500 ml za 20 zł, to oczywistym jest dla narodu (ale nie dla ministra…), że wybierze to drugie… i tu jedna z komentujących wyraziła obawę, że trzeba będzie większe torebki kupić, bo te małpki, to jednak głownie konsumentki kupowały…

i się Frytce historyja taka, z nią samą, i alkoholem przypomniała… były onegdaj takie czasy, że wieczory weekendowe Frytka z królem spędzała… Chrobry mu na imię było… no i ten Chrobry w szkle zacnym o pojemności 500 ml (które to idealnie w torebce Frytkowej się mieściło), przez Frytkę nabywany do towarzystwa był …. i któregoś kolejnego piątkowego popołudnia wybrała się Frytka do sklepu z okowitami, żeby tradycyjnie króla Chrobrego nabyć… podeszła do półki z trunkami wyskokowymi, butelkę znaną w dłoń ujęła, w kasie opłatę stosowną uiściła i jęła króla do torebki chować… hmm, jakkolwiek by go nie ułożyła, to tym razem król zawsze którąś częścią z torebki wystawał, jak nie szyjką, to denkiem… ki diabeł? – pomyślała Frytka – zawsze się mieścił, a teraz nie…. jako, że król nijak upchać się nie chciał, a i zgiąć w pół nie dawał, wyjęła go Frytka i w świetle ulicznej latarni obejrzała go jeszcze raz, tym razem dokładniej… i co się okazało?… ano tylko tyle, że król z nazwy wciąż ten sam, tylko pojemność jakby o 200 ml większa….

no to, moi drodzy: chluśniem, bo uśniem…. w końcu to poniedziałek …

zmiana kodu, 5-tka z przodu…

mówią, że życie jest piękniejsze po 50-tce, a jeśli nie, trzeba sobie nalać drugą… 😀

ekspressowy prezent ….

pamiętacie cykl o randkach z osobnikami z portalu antypatia.pl? … no to jeszcze jedna historyjka, o jednym takim, co to Frytka o nim zapomniała, ale który skutecznie jej o sobie w ostatnich dniach przypomniał…

a było to tak…. Frytka, jak na osobę urodzoną w czasach zamierzchłych, wciąż ma jeszcze taki jeden, dawno temu niezmiernie popularny, komunikator… i na tymże komunikatorze odezwał się kilka dni temu do niej niejaki Artur… ni chu… ni cholery nie kojarzyła Frytka kto zacz, więc bez zbędnych ceregieli zapytała: ktoś ty? … no i okazało się, że to jeden z tych, co to z którymi randki Frytce nie wyszły… jak bardzo ta nie wyszła, niech świadczy fakt, że nawet jego imienia Frytka zapomniała… ale od słowa do słowa i pamięć we Frytce odżyła… słuchajcie, czy naprawdę większość facetów jest taka, nie bójmy się użyć tego słowa, durna?…. pytacie dlaczego Frytka tak sądzi?…. bo ten właśnie, kiedy przyjechał na randkę do Frytki, przywiózł jej w prezencie…. TADAM!!!! … zepsuty ekspres do kawy…. tak, tak, dobrze zrozumieliście, zepsuty …. i on, ten osobnik, teraz się Frytki pyta: a jak ten ekspres ode mnie?…. dacie wiarę??!!… nie o zdrowie Frytki, nie o życie, nie o sytuację tylko, kuźwa, o zepsuty ekspres, który przywiózł kilka lat temu, pyta… nosz tak to Frytką wstrząsnęło, że tym razem, zablokowała gościa na amen….

z górki?

nieświadoma zbliżającego się nieuchronnie nieuchronnego Frytka otworzyła jedno oko, potem drugie oko, przeciągnęła się niespiesznie, i, drapiąc się po głowie (bo jest kobietą…), wstała z łóżka … i wszystko byłoby jak zawsze, gdyby nie migająca na telefonie dioda informująca o czekającej wiadomości…. niczego nie podejrzewająca Frytka otworzyła z pozoru niewinną wiadomość o treści: masz teraz chwilę? i niebacznie odpisała: tak… w kilka sekund otworzyło się okienko do rozmowy wideo, na ekranie pokazała się twarz Antoniego (nie, nie, nie tego, co to właśnie zaraz ma opublikować raport, który to raport już od roku spoczywa w tajnym sejfie, w tajnym miejscu…), a zaskoczona Frytka usłyszała: „aaaaooooeeeuuuuuaaaaa”, co w wolnym tłumaczeniu znaczyło ni mniej, ni więcej, tylko:


wszystkiego najlepszego babciu z okazji twojego święta….

dacie wiarę??!! pierwszy dzień babci w karierze Frytki …. jak do tego doszło??….

a jakby tego było mało, za kilka dni 50-te urodziny….. przypadek? 😀

karma wraca, czyli nie wszystko jest takie, jak się wydaje…

pamiętacie historię ciastek sprzed kilku postów?… otóż, ma ona swój ciąg dalszy… po tym, jak wkurw…wkurzona Frytka musiała obejść się smakiem, znielubione ciastka oddała swojemu mężczyźnie (popularnie zwanemu FBI…) no i ten FBI stwierdził, że On właściwie też specjalnie nie przepada, ale niech zostaną, bo jak przyjedzie Jego córka, to zje… no i tak leżały te ciastka u Niego i, ta córka nie przyjechała, i najwyraźniej, pewnego dnia, naszła Go na nie ochota, bo zadzwonił do Frytki i rzecze: ja tam nie wiem, Kotuś, może ja się nie znam, ale…. ja w tych ciastkach żadnych kokosów nie czuję…. jak nie czujesz, jak ja czułam – oburzenie Frytki nie mogło pozostać niezauważone – no oczywiście, że się nie znasz… wobec takiej konkluzji, FBI zakończył temat ciastek w rozmowie, a przeszedł do czynów, to znaczy zabrał rzeczone ciastka i przywiózł do Frytki… zrobił kawę, postawił ciasta na stole i czeka… dobrze, sam tego chciałeś – pomyślała Frytka – zaraz Ci udowodnię… i, z pobłażliwym uśmieszkiem (sugerującym jakżesz ci mężczyźni są niemądrzy…), pewna swego Frytka, odgryzła maleńki kawałeczek ciastka i… hmm, zanim cokolwiek powiedziała, ugryzła większy i ….. nosz kuźwa, faktycznie nie było to ciastko kokosowe…. takimi nie było też pięć pozostałych ciastek… dacie wiarę????…. tylko to cholerne jedno pierwsze, które wtedy zjadła Frytka, jakoś najwyraźniej zaplątane przez przypadek ciastko, było kokosowe….

ehhhh, miałaś rację Jotko, ten anioł dietetyczny robi naprawdę dobrą robotę….    

deżawi, czyli bociany przylatują wiosną…..

– siedzisz? – zapytała Frytkę Młoda… 

– siedzę – odpowiedziała z drżeniem serca (i przeczuciem, co się zaraz stanie…) Frytka 

i stało się, w okienku wiadomości pojawiło się to…. 

znaczy się, Antek będzie miał rodzeństwo (termin na 1 kwietnia, takie żarciki się Młodej trzymają) , a Frytka po raz drugi zostanie Tą, Której Imienia ….. a w sumie, chyba czas już to powiedzieć…. zostanie po raz drugi… babcią… (hmm, nawet tak bardzo nie bolało 😀 )

 

facet w czerni….

wchodzi Frytka rano do biura, a tu dioda alarmu mruga…. mruga to mruga – pomyślała Frytka – i rozkodowała go jak zwykle, po czym, też jak zwykle, zaczęła sobie mościć gniazdko do codziennej pracy… rozłożyła zabawki, wodę na kawkę wstawiła, ogólnie luz i spokój…. aż tu nagle, drzwi się otwierają z impetem i wpada wielki facet, w czarnym ubraniu, w kominiarce na twarzy i staje, oko w oko, z zamaskowaną Frytką… więc wyciąga broń i krzyczy: ręce do góry i na podłogę, twarzą do dołu!!… no, ale proszę pana, jak jednocześnie mam podnieść ręce i położyć się na podłodze, przecież zaraz sobie brodę albo i co inne obiję – próbowała oponować Frytka (a w myślach już widziała siebie w celi więziennej, w ubranku w paski, w POZIOME paski, a przecież POZIOME paski POGRUBIAJĄ!!…)…. cisza, na podłogę!! – krzyknął, nieczuły na błagalne spojrzenia Frytki, nieświadomy przerażających wizji lęgnących się w jej głowie, ochroniarz…. proszę pana, ja tu pracuję – już z poziomu podłogi informuje Frytka – pan spojrzy, biała bluzka, wąska spódnica, buty na szpilce, pan myśli, że to dobry strój na włam? … ja wiem, ta maska mogła pana zmylić, no ale czy to moja wina, że każą nosić?….  coś w głosie Frytki musiało dać do myślenia wielkiemu facetowi w czerni, bo najpierw przyjrzał się rozciągniętej, w całej swej okazałości, na podłodze Frytce, a później opuścił broń, zrobił krok w tył, schował broń, zrobił krok w przód i pomógł się Frytce podnieść…. czyli włamania nie było? – zapytał, chcąc się jeszcze upewnić…. no gdzieżby włamanie, przecież ja kawę właśnie robię, może się pan napije? – odpowiedziała Frytka,  zastanawiając się jednak, czy kawa to dobra opcja, biorąc pod uwagę fakt, że facet już był wystarczający pobudzony….  nie, dziękuję – powiedział facet w czerni do Frytki, a do mikrofalówki, eee.. znaczy się, do krótkofalówki rzucił: fałszywy alarm, odwołać wsparcie, po czym popatrzył jeszcze raz na Frytkę, w te jej wielkie oczęta (pewnie pomyślał: czy te oczy mogą kłamać?…) i tylko dodał: to ja już pójdę… do widzenia…. 

a tak naprawdę, to wszystko było tak: lampka alarmu, szefowa mówi: zaraz przyjadą, po dziesięciu minutach wchodzi (spokojnie) wielki facet w czerni (to akurat prawda) i mówi: alarm nam się włączył… no tak – mówi Frytka – jak weszłyśmy z szefową, to już lampka migała, chociaż wszystko było pozamykane… aha – powiedział ów i zanotował coś w maleńkim (w stosunku do jego postury) notesiku – czyli wszystko ok?… ok – odrzekła Frytka… to do widzenia… i tyle go Frytka widziała….